Co z tego, że w pracy jestem idealnym kierownikiem, który wszystko potrafi zaplanować i doprowadzić do końca, skoro w życiu prywatnym jestem mistrzynią chaosu, bałaganu i braku czasu? Nie wiem jak to się dzieje, że ja w domu jestem zupełnie inną niż ja w pracy.
Codziennie rano do pracy wstaję dwie godziny wcześniej, by na spokojnie zdążyć się przygotować. To „wstaję” oznacza jednak czterdziestominutowe przestawianie budzika o kolejne dziesięć minut i koniec końców wychodzi na to, że zamiast wstawać o godzinie 7.00, wstaję o 7.40. Na śniadanie, poranną toaletę, makijaż i ubranie się zostaje mi wtedy zaledwie pięćdziesiąt minut. Czas ten skraca się o paręnaście minut, gdy dodatkowo muszę rano umyć włosy, czego nie chciało mi się zrobić dzień wcześniej wieczorem. Do pracy wychodzę zazwyczaj w biegu, na szybko zakładając buty i chwytając płaszcz. Nierzadko mam jeszcze wtedy w ustach kawałek kanapki lub owocu. Na przystanku autobusowym jestem dokładnie minutę przed planowanym przyjazdem autobusu i nie raz zdarzyło się, że musiałam biec do autobusu, który już stał na przystanku i zbierał pasażerów.
Gdy przekraczam próg swojego biura, kierownik projektu Koszalin, moja dezorganizacja i życiowy chaos gdzieś znikają, a na ich miejscu pojawia się doskonały zmysł organizacyjny, dokładność i umiejętność zarządzania zespołem. Zaledwie parę razy zdarzyło mi się przekroczyć deadline wykonania projektu, i to z przyczyn niezależnych ode mnie. W pracy jestem do bólu konsekwentna i zorganizowana. W domu – odwrotnie.
Dodaj komentarz anuluj odpowiedź